Czytelnicy śledzący witrynę Akademii Witalności znają już postać doktora Freda Klennera. To ten niesamowity lekarz z Reidsville w Północnej
Karolinie (USA), który w 1948 r., chcąc ratować życie pacjentom z objawami polio przybyłym do jego szpitala podczas epidemii, podawał im
megadawki witaminy C
i… bingo! Sześćdziesięciu pacjentów
po 72 godzinach wypuścił do domu, całkowicie wolnych od polio
. O czym był uprzejmy
zaraportować rok później do swoich kolegów lekarzy na dorocznym zjeździe Zrzeszenia Lekarzy Amerykańskich, jak również publikując swoje
obserwacje w prasie medycznej i… na tym się skończyło: nikt politycznie niepoprawnej rękawicy rzuconej przez „buntownika” z Reidsville nie
podniósł (nie opłacało się najwidoczniej!). Kilka lat wcześniej bowiem ogromne środki zostały już przeznaczone na opracowanie szczepionki na
polio i laury należne
„zbawcy ludzkości”
wraz z należnym mu kawałkiem tortu miał zebrać kto inny.
To odkrywca szczepionki na polio,
Jonas Salk
został trzy lata później bożyszczem tłumów i bohaterem pierwszych stron gazet: piewca zwycięstwa
człowieka nad jakże wredną (bo porażającą nas strasznymi mikrobami) naturą dostał za swój wkład w zbawianie ludzkości medal od prezydenta
Eisenhowera, stawiano mu pamiątkowe pomniki, drukowano jego podobiznę na znaczkach pocztowych oraz nazywano jego imieniem szpitale, szkoły
i ulice. Nieźle, co? Za szczepionkę na chorobę, którą jak wcześniej wykazał Klenner (choć dla wielu brzmi to wciąż jak najgorsza herezja)
ludzki organizm może skutecznie pokonać w 3 dni przy pomocy odpowiednio podanej witaminy C. Podobnie jak wszelkie inne choroby zakaźne u
dzieci i u dorosłych.
I nie tylko zakaźne
zresztą. ;)
Ale wróćmy do naszego dra Freda Klennera, który niezrażony otaczającą go zewsząd medyczną komerchą i niełasy na zaszczyty, pieniądze lub
rządowe medale – nadal oddawał się swojej życiowej pasji czyli kontynuował praktykę lekarską w Reidsville lecząc dalej pacjentów i niestrudzenie
publikował dalsze obserwacje. Tym razem związane z kolejną rosnącą plagą XX w. –
stwardnieniem rozsianym
(SM, Sclerosis Multiplex). Co takiego odkrył dr Klenner, praktykujący lekarz, na co dzień mający do czynienia z pacjentami cierpiącymi na SM?
Zacznijmy od przedstawienia w dużym skrócie i uproszczeniu czym jest ta przewlekła choroba układu nerwowego, abyśmy wiedzieli o czym mówimy.
Nasze włókna nerwowe (aksony) przewodzące impulsy elektryczne są mianowicie otoczone tzw. osłonką mielinową – to tak jak każdy przewód
elektryczny w Twoim domu ma osłonkę z tworzywa, która jest izolatorem stosowanym po to by nikt nie poraził się prądem jak również aby kable
stykając się między sobą nie powodowały zwarcia. Proces
demielinizacji
osłonki jaki ma miejsce u chorych na SM polega na tym, że w osłonkach tych robią się „dziury”, osłonki ulegają w pewnych miejscach rozpadowi. Wyobraź sobie w domu pęk kabli z dziurawą, zużytą, przetartą izolacją:
nie dość, że stwarzałyby zagrożenie dla bezpieczeństwa, to jeszcze w domu zaczęłyby się dziać dziwne rzeczy – spięcia, wysadzanie korków,
miganie świateł czy inne zjawiska odbiegające od normalności, a to wszystko z powodu
uszkodzonej izolacji
kabli. Podobnie dzieje się w przypadku demielinizacji osłonek naszych włókien nerwowych. Zaczynają się dziać różne dziwne rzeczy: dochodzi do
zakłóceń w przesyłaniu sygnałów nerwowych
i pojawiają się zaburzenia czucia, widzenia, równowagi, koordynacji ruchowej oraz zaburzenia poznawcze. Kolejne rzuty choroby najczęściej przerywane są okresami
remisji
, podczas której (szczególnie we wczesnych fazach choroby) organizm dokonać może
remielinizacji
(naprawy) uszkodzeń w osłonkach.
Do dzisiaj nie ustalono jednoznacznie przyczyn stwardnienia rozsianego. Najprawdopodobniej składa się na wystąpienie choroby wiele różnych
nakładających się na siebie czynników, lecz wskazuje się dzisiaj we współczesnej medycynie głównie trzy teorie powstania SM: teoria
autoimmunologiczna
(najbardziej popularna), teoria
wirusowa
(zakażenia drobnoustrojami m.in. herpeswirusy, chlamydia, krętki) oraz
czynniki genetyczne
(jednak SM nie jest dziedziczne). Nie wiedzieć czemu SM uważa się powszechnie za
„chorobę autoimmunologiczną”
, pomimo iż choroba ta nie jest oparta tylko i wyłącznie na autoagresji, o czym można przekonać się obserwując stosunkowo niewielką skuteczność
terapii immunosupresyjnych (mających wyciszać odpowiedź układu odpornościowego i teoretycznie w ten sposób zapobiegać dalszym uszkodzeniom
komórek nerwowych).
A jak na tę chorobę patrzył dr Klenner? Otóż Klenner brał pod uwagę również czynniki związane ze stylem życia, w tym głównie z infekcjami w
dzieciństwie (na celowniku stawiając enterowirusy, coxsackie, do tej samej grupy należy np. wirus poliomyelitis czyli choroby Heinego-Medina)
oraz z dietą (a raczej niedoborami spowodowanymi dietą), co dzisiejsza medycyna traktuje marginalnie („dieta nie ma na nic wpływu, dietą nie
da się też niczego wyleczyć” – znamy już tę mantrę, prawda?). Zastanowił Klennera tymczasem fakt następujący: gdy w badaniach na zwierzętach
podawano im
jedzenie pozbawione witamin z grupy B
, to obserwowano wtedy u tych zwierząt uszkodzenia w układzie nerwowym polegające na…
demielinizacji osłonek mielinowych właśnie
. [1] Badania na ten temat zostały opublikowane w czasopiśmie medycznym „Archives of Pathology”
[2] już w roku 1932. Ponad 80 lat temu! Już od lat 40-tych ubiegłego wieku zaczęto stosować witaminy z grupy B (głównie tiaminę i niacynę)
u chorych na stwardnienie rozsiane, a taki na przykład kanadyjski lekarz dr H.T. Mount z Ottawy podawał swoim chorym na SM pacjentom dożylnie
tiaminę (wit. B1) oraz domięśniowo ekstrakt z wątroby bogaty jak wiadomo w witaminy z grupy B (a także rozpuszczalne w tłuszczach A i D),
śledząc postępy pacjentów przez okres trwający od kilku miesięcy do 29 lat, po czym niezwykle obiecujące wyniki swoich obserwacji opublikował w
czasopiśmie medycznym „Canadian Medical Association Journal” w 1973 r.: żaden z pacjentów jakich przez te wszystkie lata miał pod swoją opieką
nie doznał pogorszenia, wszyscy odnotowali polepszenie jakości życia i ustępowanie symptomów [3]. Rzecz jasna nie u każdego wszystko przebiegało
jednakowo, bo jedni reagowali lepiej, a inni gorzej: osiągnięte wyniki to pomiędzy 40-96% poprawy w symptomach, jednak w sytuacji gdy
lekarze rozłożyli ręce i kazali kupić wózek inwalidzki, poprawa symptomów nawet czterdziestoprocentowa może okazać się znacząca dla komfortu życia.
A to tylko witaminy z grupy B!
Zobaczmy teraz jaki protokół opracował z kolei (całkowicie niezależnie od dra Mounta i nie wiedząc nic o jego poczynaniach) dla swoich pacjentów
dr F. Klenner: był to cały koktajl witaminowo-minerałowy oprócz ekstraktu z wątroby i tiaminy. Oczywiście dziennie dawki były rozbijane
na mniejsze porcje podawane w ciągu dnia. Ekstrakt z wątroby w zastrzyku na początku codziennie, potem podtrzymująco raz w tygodniu. Swój
protokół Klenner przez lata praktyki uzupełniał, poprawiał i dopracowywał szczegóły. Stosował go u pacjentów ze stwardnieniem rozsianym oraz
z miastenią rzekomoporaźną (miasthenia gravis) z zaskakująco dobrymi rezultatami. W skrócie można przedstawić ten protokół w następujący
sposób (cytuję za „Doctor Yourself: Natural Healing That Works”, autor Andrew Saul):
witamina B1 (tiamina) 1500-4000 mg dziennie (część podawał doustnie i część w zastrzyku)
witamina B2 (ryboflawina) 250-1000 mg dziennie
witamina B3 (kwas nikotynowy) od 500 mg do kilku tysięcy mg dziennie, podawana do nasycenia (do momentu wystąpienia wazodylatacji zwanej
popularnie „flush’em”): na to nasycenie Klenner zwracał szczególną uwagę (zauważając przy tym, iż u pacjentów z SM nie jest to takie łatwe
do osiągnięcia, bo „flaszują” przy dużo większych dawkach niż ludzie zdrowi). Kategorycznie uważał wazodylatację poszerzającą światło naczyń
za niezmiernie ważną część procesu zdrowienia. Można to porównać z nieporównywalnie droższym (i jak by nie było bardziej inwazyjnym od witaminy
B3) zabiegiem udrażniania naczyń tzw. CCSVI opracowanym przez włoskiego lekarza Paolo Zamboniego raptem parę lat temu, a więc prawie ćwierć wieku
po śmierci Klennera. Czyżby Zamboni inspirował się w swoich poszukiwaniach pracami starego Klennera i wyczuł, że w tej trawie coś wyraźnie piszczy? ;)
witamina B6 (pirydoksyna) 300-800 mg dziennie
witamina B12 (kobalamina) 1000 mcg trzy razy w tygodniu poprzez zastrzyk
witamina C (kwas askorbinowy) 10.000-20.000 mg dziennie
witamina E (alfa-tokoferol) 800-1200 j.m. dziennie
cholina 1000-2000 mg dziennie
magnez 300-1200 mg dziennie
cynk 60 mg dziennie
wapń, lecytyna, kwas foliowy, niezbędne kwasy tłuszczowe linolowy (Omega-6) i linolenowy (Omega-3) oraz dodatkowy codzienny preparat multiwitaminowo-minerałowy
Klenner wziął pod uwagę, że trwające całymi latami niedobory witamin z grupy B (o które niezwykle łatwo w dobie spożywania olbrzymiej ilości
pustych węglowodanów
: rafinowanego cukru i białej oczyszczonej mąki, białego oczyszczonego ryżu), tudzież używek (masowego i
zwyczajowego spożywania kawy, mocnej herbaty oraz alkoholu), mogą mieć wpływ na powstające w układzie nerwowym nieprawidłowości. Na
szybsze wyczerpywanie się rezerw witamin B
ma ponadto wpływ szereg różnych czynników pozadietetycznych, np. leki (hormonalne, sterydowe,
antydepresyjne, antybiotyki, sulfonamidy i inne), stres, upał, ciąża i karmienie, urazy lub operacje jak również podwyższona ciepłota ciała
(a który lekarz zapisuje przy gorączce dodatkową B-complex?).
Witaminy z grupy B są rozpuszczalne w wodzie, muszą być zatem one codziennie dostarczane do systemu – nie jesteśmy w stanie ich długo
przechowywać w ustroju (z wyjątkiem B12, którą magazynuje nasza wątroba). I tak kamyczek za kamyczkiem powstaje lawina. Niewielkie początkowe
niedobory (które można stosunkowo szybko uzupełnić dietą lub suplementem) wkrótce przy takim stylu żywienia i życia przechodzą w niedobory
głębokie (które uzupełniać należy suplementacją przez dłuższy okres czasu), a te z kolei przy dalszym zaniedbywaniu sprawy przekształcają się
w końcu w tzw.
witaminozależność
(bez dużych dawek danej witaminy podawanych codziennie organizm człowieka nie jest w stanie odzyskać
zdrowia i prawidłowo funkcjonować). Te niedobory zdaniem Klennera kładą podwaliny dla rozwoju niedomagań neurologicznych wraz z innymi czynnikami
ryzyka. I trudno mieć co do tego wątpliwości w sytuacji gdy uzupełnienie tych witamin zwyczajnie powoduje zawsze u chorych
zauważalną poprawę w symptomach
. Więc coś MUSI być na rzeczy – cudów nie ma.
Klenner w swoich spostrzeżeniach zawarł zalecenie, aby choremu podawać witaminy
w jak najwcześniejszym stadium choroby
: przypadki wczesnego SM łatwiej i szybciej stawały się asymptomatyczne, zaś te zaawansowane wymagały dużo więcej czasu i nie w każdym przypadku udało
się całkowicie uzyskać stuprocentową trwałą remisję (aczkolwiek poprawa bywała znaczna, np. osoby przykute do wózka mogły z biegiem czasu
zacząć poruszać się o własnych siłach). Wyraził się w ten sposób: potrzeba dwóch lat intensywnego podawania witamin aby naprawić uszkodzenia
wywołane jednym rokiem choroby. Miał jednak i takich pacjentów, którzy reagowali pozytywnie dużo szybciej (np. już po dwóch tygodniach), miał
i takich, którzy wymagali pięciu a nawet 10 lat intensywnej terapii. Podkreślał, że dużo wolniej reagują pacjenci, którzy wcześniej dostawali leki zawierające
kortykosteroidy
, np. ACTH (kortykotropinę). Im więcej ACTH pacjent przyjął, tym okres powrotu do zdrowia przy
zastosowaniu terapii witaminowej był proporcjonalnie dłuższy. Klenner przytomnie zwracał uwagę, że ACTH nigdy nie działa za trzecim razem.
Pierwsza aplikacja daje ulgę, druga niewielką lub żadną, trzecia jest bezwartościowa terapeutycznie. Ogólnie rzecz biorąc medycyna wychodzi
z założenia, że SM jest nieuleczalne i może być z czasem jedynie gorzej. Klenner
nie tylko sądził inaczej – on tego dowiódł
pracując ze swoimi pacjentami i wyniki swojej pracy publikując w prasie medycznej.
Najsłynniejszym chyba jego pacjentem chorym na stwardnienie rozsiane był pewien kanadyjski nauczyciel muzyki, Dale Humpherys. Wbrew
opinii swojego neurologa (który jednak poza zastosowanymi wcześniej lekami, w tym ACTH, nie miał dla niego już żadnych propozycji terapii
sugerując mu czekać na nowszy lek, który z pewnością jest tuż za rogiem i nad którym niestrudzeni naukowcy „właśnie pracują”), Dale czuł się
już tak kiepsko, że postawił wszystko na jedną kartę i zgłosił się do Klennera w 1973 r. W recepcji zapisała go na wizytę miła recepcjonistka:
ona również 12 lat wcześniej trafiła do Klennera na wózku, ciężko chora na SM, potem pod jego okiem wyzdrowiała – na tyle, że została w klinice
pracując dla dra Klennera w recepcji. Sam Dale miał już zaawansowaną chorobę, mógł chodzić jedynie na bardzo krótkich dystansach, większość
czasu spędzał na wózku lub w łóżku (niemal cały czas odczuwał ogromne zmęczenie). Stosując się do wszystkich zaleceń dra Klennera po kilku
latach terapii sam siebie określał jako
osobę w pełni funkcjonalną
, wrócił też do wykonywanego wcześniej zawodu będącego jego życiową
pasją. A jak określali go lekarze? Przez pierwszych 5 czy 10 lat kuracji słyszał od nich: „gratulacje, jest pan w remisji„. Teraz po
25 latach Dale pyta lekarzy: „nadal uważacie, że jestem „w remisji”? Nazwijcie to jak chcecie, ale dopóki biorę moje witaminy nie mam
żadnych symptomów!”
Pełen tekst jego artykułu znajduje się tutaj
Już pośmiertnie dr Lendon Smith zebrał wszystkie doświadczenia kliniczne dra Klennera i opisał je w publikacji
„Clinical Guide To The Use of Vitamin C”
– tytuł jest nieco mylący, bowiem znajdziemy tam cały zbiór wszystkich doświadczeń dra Klennera, wszystkie
protokoły opracowane przez niego, również ten poświęcony pacjentom z SM i miastenią.
Publikacja ta znajduje się tutaj.
Jak widać jest to protokół dość skomplikowany, wymagający przyjmowania witamin również drogą pozajelitową (dożylnie i domięśniowo),
wymagałby zatem asysty doświadczonego lekarza prowadzącego, który rozumie protokół Klennera, będzie też umiał
dopasować go do konkretnego pacjenta
. Nie jest to raczej protokół do samodzielnego zastosowania w domu (poza tym mało kto potrafi robić sobie zastrzyki).
Mogą być też problemy z dostaniem dzisiaj niektórych substancji w takiej formie jak używał Klenner (np.
ekstrakt z wątroby do aplikacji pozajelitowych
? czy w ogóle jest jeszcze produkowany? raczej nie sądzę…).
Warto jednak też i przy okazji zwrócić uwagę na fakt, że nauka i technologia poszły do przodu, np. dzisiaj już wiemy, że niektórzy ludzie
powinni przyjmować
metylowane
formy witamin B (za czasów Klennera nie były dostępne powszechnie w sprzedaży), ponieważ ich organizmy
z powodu braku enzymów, uszkodzonych szlaków metabolicznych, nieprawidłowo funkcjonującej wątroby itd. nie są w stanie dokonać
konwersji jednej formy witaminy do drugiej
(takiej, którą ostatecznie ustrój może aktywnie użyć). Poza tym metylowane formy mogą być przyjmowane
w ilościach mniejszych, na przykład 100 mg witaminy B6 w formie chlorowodorku pirydoksyny zastąpi 20 mg P5P (fosforanu 5-pirydoksalu), który
jest metabolitem witaminy B6. [4] Tak samo z witaminą B9 czyli kwasem foliowym: osoby posiadające wadę (polimorfizm) genu MTHFR odpowiedzialnego
za metabolizm kwasu foliowego powinny zastosować metylowaną formę (kwas lewomefoliowy inaczej 5-metylotetrahydrofolian albo w skrócie 5-MTHF),
a nie syntetyczny kwas foliowy, którego ich ustrój z powodu braku odpowiedniego enzymu nie będzie w stanie przetworzyć na formę aktywną. Na
takie szczegóły należy koniecznie zwrócić uwagę (i znający się na rzeczy lekarz z pewnością to zrobi), ponieważ
sam protokół jest znakomity
, ale wymagać może obecnie nieco
modyfikacji – unowocześnienia
zgodnego ze stanem naszej obecnej wiedzy jak i coraz mniej sprzyjającym zdrowiu środowiskiem w jakim przyszło nam żyć: coraz więcej zanieczyszczeń powietrza, gleb i wód, coraz więcej toksyn
dostających się do naszego wnętrza, coraz bardziej przetworzona, naszpikowana chemią (a także cukrem i tłuszczami trans), ograbiona ze składników
pokarmowych dieta, coraz więcej stresu i pośpiechu, a coraz mniej relaksu i snu, unikanie słońca itd. – w tych warunkach łatwiej o uszkodzenia
w genach, utratę ważnych enzymów, zablokowanie pewnych szlaków metabolicznych itd.
Dr Abram Hoffer w swojej książce
„Orthomolecular Medicine For Everyone: Megavitamin Therapeutics for Families and Physicians”
wspomina, że na potrzeby swoich pacjentów chorych na SM (zgłaszających się do niego z depresją – Hoffer był uznanym psychiatrą) zmodyfikował on zalecenia
Klennera, tak aby pacjenci mogli w większości samodzielnie stosować suplementy w domu, jak również unowocześnił je – dodał witaminę D,
biorąc pod uwagę najnowsze ustalenia nauki w tym zakresie. Zmodyfikowany protokół Hoffera oparty na zaleceniach Klennera wygląda w skrócie tak:
niacyna (kwas nikotynowy) 500-1000 mg
witamina C 3000 mg i więcej
witamina D 5000-10000 j.m.
B-complex 100 (jedna dziennie)
Omega-3 olej z łososia 1000 mg trzy razy dziennie
cytrynian cynku 50 mg
Do tego dochodzą zalecenia dietetyczne: żadnych używek (kofeina, alkohol itp.), nabiału, cukru (również słodzików syntetycznych) czy
gazowanych napojów, naturalna dieta pełnowartościowa zamiast przetworzonej i zubożonej.
Najsłynniejszym pacjentem dra Abrama Hoffera, który dzięki ortomolekularnej terapii pozbył się symptomów SM i mógł powrócić do uwielbianej pracy, był
"nowojorski finansista Peter Leeds
. Tak przy tym zafascynował się efektami terapii (regularnie robione badania rezonansem magnetycznym od kilku lat
nie wykazują żadnych nowych zmian!), że stworzył witrynę poświęconą popularyzacji medycyny ortomolekularnej:
na tej witrynie znajduje się też opis protokołu jaki dla niego opracował dr Hoffer:
niacyna (kwas nikotynowy) 3 razy dziennie po 500 mg wraz z posiłkiem
witamina C 2000 mg 3 razy dziennie
witamina D 5000 j.m. – 2 razy dziennie
B-complex 100 (jedna dziennie)
Omega-3 olej z łososia 1000 mg- 3 razy dziennie
cytrynian cynku 50 mg dziennie
magnez z wapniem – po 1 do każdego posiłku
kwas foliowy – 5 mg raz dziennie
B 12 iniekcje podskórne 1 mg 2 razy w tygodniu
Warto zauważyć, że np. dodatkowe ilości witamin (B12, B9, niacyna) czy minerały zostały tutaj ustalone dla tego konkretnego pacjenta.
To naprawdę ważne by być pod opieką lekarza, który indywidualnie dopasuje protokół. Pamiętajmy, że każdy z nas jest inny.
A może by tak…bardziej naturalnie?
I jeszcze taniej?
A owszem, można, czemu nie :) Pewien lekarz praktykujący w Sundern (Niemcy), dr Joseph Evers już w 1947 roku informował na łamach
czasopisma medycznego (Evers J. „Is It Possible to Influence Multiple Sclerosis by a Certain Diet Regime?”, Public Deutsche Med. W., 72:521,
September 19, 1947), iż uzyskał wyraźne ustępowanie symptomów stwardnienia rozsianego u ponad sześciuset swoich pacjentów za pomocą diety
surówkowej [5]. Oprócz poprawiających kondycję fizyczną ćwiczeń oraz wzmacniających odporność wodnych zabiegów w/g metody Sebastiana Kneippa,
dr Evers ordynował pacjentom
witaminę B1
oraz
dietę witariańską
opartą na surówkach i sałatkach, dużej ilości świeżych warzyw i owoców.
Oprócz tego pozwalał jadać im niewielką ilość jaj (na surowo), mleko (surowe czyli tzw. prosto od krowy) i wytwarzane z niego masło oraz
surowy miód (prosto z pasieki, nieprzetwarzany przemysłowo). A także skiełkowane ziarna żyta i pszenicy, wytwarzany z nich pełnoziarnisty
chleb, naturalne gniecione ziarno w postaci płatków oraz wyciskane na świeżo oleje z ziaren. Wszystko jednym słowem co chorzy wkładali do ust było
naturalne, w stanie takim jak je Bozia stworzyła
, żadnego przetworzonego czy konserwowanego pseudożarcia, które dr Evers
uważał za źródło zła wszelkiego i chorób nękających ludzkość. I chyba słusznie, bo mu na tych surówkach i kiełkach pacjenci odzyskiwali
sprawność, aż huczało. Pocztą pantoflową wieści o klinice się rozchodziły bardzo szybko. Do roku 1970 zdrowie poprawiło sobie
w słynnej klinice dra Eversa
ponad
10 tysięcy pacjentów z całego świata
cierpiących na schorzenia neurologiczne (głównie SM). Do domu wracali
z zaleceniami dietetycznymi opartymi w dużej mierze na zasadach panujących w klinice, jednak wolno im było z czasem dołączyć do menu nieco
jedzenia gotowanego (w najmniej inwazyjny sposób czyli krótko gotowane na parze) oraz niewielkie ilości wiejskiego (nie hodowanego przemysłowo)
mięsa poddanego krótkiej obróbce termicznej bez tłuszczu. Pozostałe zasady diety pozostawały bez zmian. I żadnych używek, kawy, herbaty,
alkoholu, nikotyny, soli, cukru, przypraw (typu sklepowe dressingi, majonezy, sosy, ketchupy itd.), białej mąki ani niczego z jej użyciem
wyprodukowanego. Żadnych zwyrodniałych tłuszczy (rafinowany olej, margaryna itd.). Z wyjątkiem witaminy B1 dr Evers nie używał niczego
pochodzącego z apteki. A więc żadnych leków – i tak zresztą nie były potrzebne.
Może więc warto spróbować?
Jeśli to jest ekstremalne to owszem, być może takie jest, ale chyba nie bardziej ekstremalne niż walka
z bólami, drżeniami, drętwieniami, przykurczami, w końcu utrata samodzielności i zdanie się na innych: poruszanie się na wózku, utrata
możliwości widzenia i porozumiewania się z otoczeniem oraz robienie pod siebie? Przecież zaszkodzić to nie może nikomu - to jest jedzenie,
tylko jedzenie! Albo
aż jedzenie
, jak kto woli. Jak mówił sam Evers: „Z zasady odrzucam wszelkie półśrodki.
Tym nie można nikomu zaszkodzić
. Nigdy nie używałem żadnej innej terapii”. I dodawał: „Kontrolne badania moich pacjentów wykonywane przez doświadczonych
specjalistów (neurologów, internistów i okulistów) wykazywały wyraźne polepszenie. Pacjenci, nawet ci w beznadziejnym stanie, polepszali
swój stan przez postępowanie dietetyczne. (…) choć naturalna tkanka nerwowa, która została zniszczona i pokryła się bliznami nigdy już nie będzie
mogła, nawet z pomocą diety, zostać przywrócona w pełni do stanu oryginalnego”.
Dlatego też Evers, podobnie jak Klenner podkreślał, że im wcześniej rozpocznie się konkretne naprawcze działania tym lepsze uzyska się rezultaty.
Nie ma co czekać na postępujące inwalidztwo ograniczając się jedynie do maskowania symptomów i pozwalając tym samym na dalszą degradację
układu nerwowego. Nawet najlepsze suplementy i najlepsza dieta nie naprawi potem nigdy do końca już zaistniałych zniszczeń. To podkreślał w
swoich pracach zarówno Klenner jak i Evers. Żebyśmy się więc dobrze zrozumieli: żaden z nich nikomu nie obiecuje
całkowitego uzdrowienia zawsze i w każdym przypadku
. Jednak prace jakie po sobie pozostawili ci lekarze-praktycy wskazują na to, że stwardnienie rozsiane NIE jest
tak beznadziejną chorobą jak ją chce widzieć medycyna konwencjonalna, czyli nieuleczalną kompletnie (Merck Manual określa chorobę jednoznacznie:
„przyczyna jest nieznana (…) nie ma żadnego efektywnego leku”). W pewnych warunkach jednak SM można jak się okazuje uczynić chorobą trwale
asymptomatyczną, czyli pozwalającą na normalne funkcjonowanie. Tym normalniejsze im szybciej weźmiemy się do roboty. Ale właśnie… nie lekami.
Bo przecież nie z braku leków w organizmie choroba powstała – on potrzebuje czegoś zgoła innego aby mógł prawidłowo przeprowadzać swoje operacje
biochemiczne do których został zaprojektowany przez naturę. Leki mogą pomóc doraźnie, ale na dłuższą metę zgodnie z tym co napisano w Merck
Manual, nie mogą stanowić efektywnego leczenia.
Przy czym warto wiedzieć, że co nowszy lek to droższy, absurdalnie kosztowny. Taki na przykład hicior o nazwie Gilenya (fingolimod) koncernu
Novartis kosztuje… ponad 8 tysięcy zł za opakowanko starczające na miesiąc „kuracji” (piszę w cudzysłowie, ponieważ nikogo ona jeszcze nie u
zdrowiła – nie ma takich danych przynajmniej, ale za to mamy dane o mnóstwie poważnych skutków ubocznych, w tym kilkanaście zgonów, ale co tam
te trochę pogrzebów w tę czy we w tę – grunt, że lek oficjalnie ma glejt na piśmie, iż „korzyści związane z tym lekiem znaczenie przeważają
nad potencjalnymi zagrożeniami”). Trzeba mieć niezły tupet aby żądać sobie 300 zł za jedną kapsułeczkę i rzecz jasna nie dawać żadnych
gwarancji na nic z wyjątkiem skutków ubocznych. Niech teraz ktoś policzy ile za to można mieć kapsułek z witaminami z grupy B (nawet biorąc
pod uwagę droższą metylowaną wersję), ile kilo wątróbki, jabłek, cebuli, buraków, kapusty czy marchewki. Bo jedzenie przecież kupić i tak trzeba.
Dr Evers zmarł w 1975 roku, ale założona przez niego klinika (
Neurologische Klinik Dr. Evers
, przemianowana obecnie na Neurologische Klinik Sorpesee GmbH & Co. KG) nadal działa i cieszy się dużą renomą. Dr Joseph
Evers w ciągu swojego życia napisał kilka książek, z czego najbardziej znane są dwie: „The Changed Aspects of Diseases” oraz pełna praktycznych
porad „Directions For Treatment of Multiple Sclerosis”. Obie wydane przez wydawnictwo Karl F. Haug, Ulm/Donau, Niemcy, 1964 r. [6]
I jeszcze coś z naszego podwórka…
Gdyby jeszcze ktoś miał wątpliwości, że
taka zwykła rzecz jak jedzenie
, które trzy razy dziennie wkładamy do swojego wnętrza naprawdę
potrafi wiele zdziałać dla naszego zdrowia, to warto by zapoznał się z historią pani Barbary Połoczańskiej z Gdańska.
Bo wiadomo – doktor Klenner nie żyje, doktor Evers nie żyje, nikt na oczy nie widział nigdy na żywo ani
jednego ich pacjenta ze stwardnieniem rozsianym, który by normalnie funkcjonował podpierając się tylko dietą i suplementacją, więc jak tu wierzyć
w takie cuda na kiju? A tymczasem pani Barbara Połoczańska z Gdańska żyje, ma się dobrze, nie tylko chodzi ale i biega i tańczy, można się nawet
z nią spotkać i osobiście porozmawiać (co jakiś czas organizowane są spotkania autorskie z nią), a
wywiad z nią można przeczytać tutaj
Pani Barbara poważnie zachorowała na SM w 1996 roku i nigdy nie brała żadnych farmaceutyków z uwagi na bardzo silne alergie. Była zatem niejako
zmuszona siłą rzeczy oprzeć się na terapii bez leków – właśnie głównie dietetycznej. Wyeliminowała z biegiem czasu szkodliwe elementy swojego
menu zastępując je tymi, które budują zdrowie. Zjada bardzo dużo surówek i sałatek, pije warzywne soki wyciskane na świeżo w domu, nie je
niczego przetworzonego, nie jada czerwonego mięsa ani rafinowanych olejów. Stosuje też suplementy witaminowo-minerałowe. Od 2002 roku stan
jej zdrowia nie uległ pogorszeniu! Swoją drogę do zdrowia pani Barbara opisała w książce „Siła woli – moc zdrowienia”.
Kilka miesięcy temu była gościem Radia Gdańsk, audycji można wysłuchać tutaj
Na zakończenie oddaję głos pani Barbarze, która powiedziała coś, co ja sama bym powiedziała:
Mówię o swojej chorobie, ale taki styl życia jaki teraz prowadzę może pomóc każdemu, bez względu na rodzaj jego choroby. Choroby różnią się
tylko nazwami. Większość chorób zależna jest od czynników środowiskowych. W obliczu choroby ludzie nie polegają na sobie, nie dociekają jej
przyczyn. Ślepo wierzą w cudowne działanie leków i nie zmieniają swojego dotychczasowego trybu życia.
Trwają w fałszywym przekonaniu, iż lek jest w stanie przywrócić im zdrowie. Sam lek nie wystarczy.
Często chorzy na stwardnienie rozsiane czekają na drogie leki, pokładają w nich wielkie nadzieje. A tymczasem pokonanie choroby jest w zasięgu ich ręki.
To jednym słowem jak żyjesz i co wkładasz trzy razy dziennie do swojego wnętrza leży tylko i wyłącznie w Twojej gestii – nikt nie ma nad tym
kompletnie żadnej kontroli bo nie obowiązują tutaj żadne odgórne zakazy i nakazy: to Ty sam jesteś panem i władcą w tej kwestii. Jedyną decyzyjną
osobą i kowalem swego losu jeśli idzie o Twoje zdrowie jesteś TY! Nie musisz też być zdany na cudzą łaskę czy niełaskę. Nie ma takiej potrzeby.
Pamiętaj, że zawsze masz wybór! :)
Źródła:
Harold R. Street, H. M. Zimmerman, George R. Cowgill, Hebbel E. Hoff, James C. Fox Jr – „Some effects produced by long-continued subminimal
intakes of vitamin B1″, Yale Journal of Biology and Medicine, 1941 Jan; 13(3): 293–308.1. http://europepmc.org/backend/ptpmcrender.fcgi?accid=PMC2602524&blobtype=pdf
Zimmermann, H. M. e Burack, E. – „Lesions of the nervous system resulting from deficiency of the vitamin B complex”, Archives of Pathology, 1932, 13:207-232
H.T. Mount „Multiple sclerosis and other demyelinating diseases”, Can Med Assoc J. 1973 Jun 2; 108(11): 1356–passim. http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1941527/?page=1
A note on updating the Klenner protocol for 2013 and beyond http://www.hhhummingbirds.com/klenner-protocol